10 Years of "Stoned Gypsy Wanderer"

A re-release of my classic 2014 album is coming to THE SWAMP RECORDS soon (digital only). Why another re-release? The album was re-released ...

Saturday, July 21, 2012

"Autostopowicz"

***
Mchem okryty wędrowiec
stoi w piaskach
rozgałęzia ramiona
widząc
słońce na przeciwległym brzegu
oplatające kręgi drzew
rzucone w plażę
syntetyczne chmury eksplodują
świat pokrywa się rdzą
oczy wędrowca
śledzą fale – teraz już nieistotne
błyski morza, rzucane przez zburzone
latarnie, nie przyciągną innych spojrzeń
niż wspomnień skamieniałych ramion
teraz wczepionych
w azbest, rzuconych w złoto dachów
i światełka przejeżdżających
transportów.

***
Z dachu naprzeciwko rozlega się
cichy świst punk-rocka
ktoś ćwiczy bass
a w skarlałym pokoju linoskoczka
syntezator rozpoczyna taniec
dziwna synchroniczność
splata z sobą trans poranka
wyrzucając w niebo
jedną nutę, miliony dźwięków
gdzieś daleko refleksyjne (jak w odbiciu) perkusje
transmitują dżungle Afryki
w oknie otyłe ciekawskie babsko
gotuje barszcz
wrzucając weń wszystkich przechodniów
i tych z przeciwległych okien
umorusanych niebem muzyków
a ja maluję graffiti
ze spodkami nad głową
i krzyczę do niej:
płomień!

***
Czy zaczęła się wojna, czy to tylko
Jowisz przemknął nam nad głową
z domniemanym basem boga, lub usłyszeliśmy wreszcie lud pierwotny, mijany na ulicy
plankton z betonu
ostatnie chwasty lata trawią soki
klinik i biurowców – ci, którzy służą pomocą, sami potrzebują jej najbardziej
słuchają niewłaściwych fal
wspinają się na niepoprawne góry
kiedyś należące do piórogłowych pereł
i grzęzną w samomyślnych receptach
na paniczne szczęście bladoskórego
demona
przykutego do maszyny – tam-tamy
biją.

***
Wcielam się we wszystkich
jednocześnie – nie uznaję granic materialnych
a ostatnio byłem tu w czerwcu
zapamiętałem pewne kwiaty
i galaktyki
z miast nie zostało nic
choć zbudowaliście nowe, nie
podobają się tak bardzo
słońcu, jak dawniej – i gwiazdy
wiszą nad inną głową, ale rybie łuski
dłoni pamiętają kontynenty
kiedyś wybite w górę, dziś okupowane
i wszędzie gdzie trwa wojna
trwonione jednym pstryknięciem
palców żywoty, lądujemy tu i teraz
wywoływaczu wojen spójrz – masz
oczy wczorajszego wybawcy – może wszyscy
macie te oczy – ja zachowam duszę
aspołecznego patrolu, i tak
przenicuję nadczłowiecze tkanki
pomylonych.

***
Z drugiej strony, pozdrawiają serdecznie
ocalone dłonie koneserów
rzucone wcześniej w bop
i czarno-białe filmy, teraz zapuszczają brody
i święcą się na proroków
beatu
świętych kanonicznych
aptek
tak, to modne w tym sezonie – polecają się
żurnale i ulotki zostawiane
pod drzwiami, wsuwane pod próg religijne uniesienia, dostarczane cyfrowo flesze
z drugiej strony, tak, z drugiej strony, pozdrawiają serdecznie odmłodzone monstra, przyklejone do warg gąbczaste kreatury, apostołowie bezrobotnych
pokoleń
kto zje z nami?
przepraszamy,
to nie nasza stylizacja
a, i Jezus opuścił budynek.

***
Miasto wydaję dźwięki
stłumione skowyty, pętle rozgardiaszu,
a nocą,
przeraźliwe wrzaski
ciszy, morderstwa
na widelcu mostowego wędrowca
przebył długą drogę z plaży
i stał się kamieniem
rzuconym w rynsztok alchemii
ku uciesze dźwiękostrady
nielinearnego tworu, jakim jest
każda miejska struktura, nieważne
ile włożysz koloru
wszystko pożre deszcz
jest on też zbawicielem miast
teraz i na zawsze.

***
Słowa ukradzione ptakom
nie są słowami zachęty
wolności, ani nadziei
choć ktoś, kto kradnie je po raz
pierwszy, może pomyśleć
że odkrył smak języka bogów
naprawdę jednak
wgryzł się w jabłoń opresji
w korę, nawet nie w owoc
na którym przesiaduje stworzenie
i zapomniał na chwilę, kim jest on
i ptaki, strzępami mięsa
zawieszonymi w powietrzu, aspirującymi
(choć to tylko my) do gracji
ptaki posiadły ją naturalnie
są kolejnym dźwiękiem
przepuszczonym przez filtry
ignorancji, i, jeśli szczęśliwym,
wpisanym w libretto
dżungli.

***
Pierwsze linie brzegowe – kto
dostrzegł karawany, kto nakazał
im ruszyć, jakie siły spętały księżyc – zmuszeni
jesteśmy wierzyć, kawał skały toczący
oceany
co zmusiło do podróży
zastygłe pierwiastki
która molekularna potęga
przejawia się w cyklach
i czyja śmierć
otwiera drzwi przed nowym
które nowe
przychodzi nieproszone
i kto opłaca śmiertelne karnawały, gdzie
pędzą tancerze, po jakich
skalach przemykają muzykanci
kto wybiera słowa
i które usta przemawiają
słońcem
te proste pytania dziecka
zakłopotały niejednego faraona.

***
Faraon stał się
autostopowiczem
w przeciwsłonecznych okularach Brando
przebył galaktykę kolejnymi ciężarówkami
i poznał country od podszewki
całował kierowców jutrzenką
nigdy nie był poważny
pokochał dźwiękostrady
i zebrał gwiazdonośne kwiaty
świętokradztwa
a w kinie drogi odnalazł
słońce, którego bez powodzenia
szukali jego ojcowie – piramidy już nie są
modne, teraz mamy
motocykle
i chcę do końca życia
pisać o nich piosenki
o śmieszny faraonie
czy nie wiesz, że zostało to już
zrobione?
nieważne, odpowiedział – oni wciąż
widzą we mnie władcę.

***
Wędrowiec złożył wspomnienia
w mgławiczną ćmę
wypuszczając ją w zmierzchające niebo
powiedział: szukaj świec
przeznaczeniem wspomnień jest
płonąć, a ja życie w tobie
zmieściłem – ćma mknęła, za
niemy horyzont, czując brzeg
tuż za oknem – tego brzegu
ja nie przekroczę, westchnął wędrowiec
za stary jestem
może któryś kierowca
przechwyci moje ciało
i odstawi je sprawnie do egzotycznej
jamajskiej kostnicy
tak, to byłoby wspaniałe.

***
Muszle i miasto – dalekie tramwaje
podłapały tempo duszy, i na pantografach
niosły jej pieśń, młody
anonimowy poeta znalazł miejsce
usiadł, posłuchał nocy
i z podniesioną głową odszedł
w jej czasze, i pełne wina westybule
śmierci – trwało meksykańskie święto
i mimo, że Europa tętniła własnym
pulsem, wciąż prześwitywała woń
trupiowonnych perfum południa
dzikiego, niesplądrowanego
ostępu, na pustej, podmiejskiej
plaży, za dnia pełnej turystów – zgadnij,
jakie to miasto? – drwią tramwaje, a kto
wsiadł na pokład? Bym przysiągł, że
Artur.

***
Wiadomość komicznej wagi: kupiłem
krawat, wyprałem go w najbielszym odcieniu
bieli i poszedłem na spotkanie Wędrowca
wiele o nim słyszałem
obawiałem się burzy i wieńców kwietniowego
śniegu, w zamian jednak
spotkałem młodego, buńczucznego chłopca
z gitarą i harmonijką ustną
który pisał piosenki w starej,
Amerykańskiej tradycji
dyskutowaliśmy o Farinie i Guthriem,
o Williamsie, a czas płynął miękko
kocim krokiem bluesa
kiedy poznałem jego kobietę i kobiety jego
kobiety – było bardzo miło, a na pamiątkę
dostały krawat, do diaska,
chyba już widziałem ten film
tyle że ja się zaraziłem.

***
W pięknie spienionym oceanie
stoi gargantuiczny głaz, wodorostem
obrośnięty pył, tak stary
i oszlifowany, że aż nierealny – błyska
czasem światłem – odpowiada
Aleksandrii, przemierza wszechświat
w pustych ciałach
niesiony krwią drogi
wciela się w istnienia
istnieje by się wcielać, i uśmiechać
się do chmur – jestem jak one,
spiszcie mój pamiętnik.

No comments:

Post a Comment